W trakcie naszego kwietniowego wyjazdu do Ukrainy odwiedziliśmy różne miejsca i poznaliśmy wiele osób. Ludzi naprawdę niesamowitych, odważnych, silnych, a jednocześnie z sercem na dłoni, zarówno miejscowych, jak i przyjeżdżających w ramach różnych misji.
Przywieźliśmy tysiące zdjęć i kilkadziesiąt godzin materiału. Mnóstwo historii i obrazów, bo nie było dnia, nie było godziny, która nie zrobiłaby wrażenia.
Dlatego pierwszy materiał, jaki chcemy wam pokazać, to po prostu “normalność i codzienność”. W cudzysłowiu, bo to taka codzienność na miarę możliwości życia w gruzach i piwnicach.
Orichiw to miasto w obwodzie zaporoskim, gdzie przed wojną żyło 15 tysięcy osób. Był to ośrodek przemysłu spożywczego, dookoła czarnoziem, pola i sady… Teraz znane jest z tego, że to najczęściej ostrzeliwane miasto w Ukrainie. Mieszka tu między 1000 a 2000 osób – sytuacja jest zmienna. Większość z nich – w piwnicach, bo ostrzał trwa dzień i noc, miasto znajduje się na linii frontu. Na początku wojny trafiali tu uchodźcy z Mariupola, to tu otrzymywali pomoc. Teraz jakieś 3-5 km stąd trwają regularne walki, a w samym mieście nie pozostał już ani jeden cały budynek, tak samo zresztą jak pobliskiej Komyszuwasze czy Hulajpolu.
Dzieci z Orichiwa szybko nauczyły rozpoznawać rodzaj broni po odgłosach wybuchów. Na szczęście to nie dzieci tłumaczyły nam, co akurat wybuchło – one w większości zostały ewakuowane do Zaporoża. Zostali tu głównie ludzie starsi, ale i oni doskonale rozpoznają, czy wybuchają rakiety S-300, czy „Grady”, a może “Tornada” czy „Huragany”. W czasie, gdy my byliśmy tam, zrzucono bomby z samolotu i trwał ostrzał w w wyniku którego zginął jeden z mieszkańców, 46 letni mężczyzna.
Jak więc mówić o normalności w takiej sytuacji? Gdy o normalnym życiu można zapomnieć, a i pomoc nie zawsze ma jak tu dotrzeć. A jednak jadąc do Centrum Pomocy Humanitarnej minęliśmy na ulicy panią, która właśnie zamiatała chodnik, a na rynku, obok znaku Kocham Orichiw rosły tulipany, ktoś je tam posadził… natomiast w samym Centrum Pomocy Humanitarnej przywitano nas tak serdecznie i ciepło, że aż łzy zbierały się w oczach.
Centrum Pomocy Humanitarnej mieści się w piwnicy, koordynuje je Pani Luba, a pomagają wolontariusze. To tu mieszkańcy mogą otrzymać jedzenie i inną pomoc, można się tu schronić, jest pralnia, prysznice, nawet fryzjer, a także odbywają się zdalne lekcje. Wszystko jest tu zorganizowane, zadbane – nawet folie na stołach są żółte i niebieskie a w wazonach stoją świeże tulipany. Patrzymy, słuchamy, przyglądamy się przeczekując kolejny ostrzał.
Mieszka tu także mała suczka, niektórzy wołają na nią po prostu Sabaka (piesek), inni Peremoha (zwycięstwo), a inni mówią, że to narzeczona Patrona, pieska, który jest symbolem kampanii ostrzegającej dzieci przed minami w Ukrainie. Piesek krąży od człowieka do człowieka, patrzy swoimi wielkimi oczami i przyjmuje głaski. Małe, żywe, przyjazne stworzonko wnoszące mnóstwo dobrej energii w czasie kolejnych godzin ostrzału.
Droga z Zaporoża do Orichowa to trudna trasa, na widoku, łatwa do ostrzelania, niewielu odważa się tu przyjeżdżać z pomocą. My byśmy tam nie dotarli, gdyby nie Mikoła, który nas zawiózł, ale i wywiózł. Podobnie jak i do innych miast przy froncie mało kto dociera, a ta pomoc jest tu bardzo potrzebna. Zarówno teraz, aby przeżyć, aby walczyć, ale będzie potrzebna także po wojnie. Ludzie chcą tu wrócić, chcą odbudować i chcą dalej żyć.
W czasie gdy byliśmy w Orichowie, pomoc została zapewniona dzięki wsparciu:
Urszuli Włodarskiej – Sęk, Radnej oraz Artura Buczyńskiego, Zastępcy Burmistrza Dzielnicy Wilanów m.st. Warszawa
Strażacy z Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM)
Mieszkańcom nieustająco pomaga lokalna policja, która także i nam udzieliła schronienia w trakcie ostrzału.
Jesteście wielcy!






































